Od kilku miesięcy staramy się zorganizować własny kąt na Antypodach. Wynajmowanie mieszkania zupełnie się nie opłaca, poniewasz koszt wynajmu równa się zwykle miesięcznym ratom kredytu, więc lepiej od początku inwestować we własny dom. Właśnie… Dom czy mieszkanie? Bliźniak, szeregowiec a może apartament? Wybór jest duży. Postaram się przybliżyć Wam obecną sytuację na lokalnym rynku nieruchomości.
Po pierwsze, najpopularniejszą formą zakwaterowania jest tu dom jednorodzinny, najczęściej parterowy, choć zdarzają się również piętrowe, zwłaszcza nad brzegiem oceanu (ogromne wille warte miliony dolarów). Przed starszymi domami są zwykle całkiem spore ogrody ponieważ kiedyś domy stawiano dalej od ulicy. Teraz jest wręcz przeciwnie, domy stawia się nawet 3 metry od granicy działki wychodzącej na ulicę, więc przed domem znajdziemy tylko kilka roślin i często plastikowy trawnik o powierzchni 2×2. Jest również betonowy podjazd, więc z ogrodu nici. A szkoda, bo taki zarośnięty, tajemniczy ogród przed domem nadaje mu charakteru i wygląda uroczo. Poniżej można zobaczyć kilka zdjęć typowo australijskich domów. Gdy przyjrzymy się starszym domom z lat 70, 80 i 90-tych, zauważymy, że każdy z nich jest inny, stoi w trochę innym miejscu na działce, czasem otacza go ogromny ogród 800-3000m2, czasem ma werandę, z której domownicy obserwują co się dzieje na ulicy. Chodnik prowadzący do wejścia jest zwykle pomalowany na czerwono lub granatowo. Tak, pomalowany! A co dziwniejsze, farbą antypoślizgową!
Ogródki przed domem zwykle odzwierciedlają charakter właścicieli… Niektóre są zarośnięte, lekko zaniedbane, rośliny szaleją pozostawione samym sobie, cieszą się wolnością jednocześnie współżyjąc ze sobą i tworząc harmonijną całość często dopełnioną lampkami solarnymi stłumionymi gdzieś pod liśćmi aloesu czy draceny. Inne ogrody należą do osób zapracowanych lub leniwych (niepotrzebne skreślić). Charakteryzują się one minimalizmem i brakiem flory ograniczając się do wybetonowanego podjazdu, wybetonowanego chodnika, wybetonowanego placu i niewątpliwie wybetonowanego tarasu lub patio za domem. Gdyby jednak został jakiś kawałek ziemi, bo nie starczyło nam płytek chodnikowych, wykładamy go szybko plastikową trawą aby żadna forma życia nie zaistniała i nie wymagała później od nas wysiłku. Jest jeszcze jedna grupa właścicieli domów, mianowicie grupa osób, którym nie chce się ani sadzić ani betonować. Działkę pokrywa wtedy wysuszona na siano trawa, bo oczywiście podlewać też im się nie chce. Takie posiadłości wyglądają prawdziwie Australijsko, bo otacza je prawie-pustynia. Nieważne, że sąsiad obok podlewa swój trawnik 2 razy dziennie i jego trawa jest bujna i soczyście zielona jak od linijki wzdłuż granicy posiadłości. Australijczycy w przeciwieństwie do Anglików nie traktują wyglądu zewnętrznego swojego domu z dumą i nie przejmują się tym, co ktoś sobie o nich pomyśli.
Przed domem lub na werandzie znajdziemy nieraz sofę lub cały komplet wypoczynkowy. Meble stoją często w niezadaszonym miejscu, ale nic nie szkodzi, przez 6-7 miesięcy w roku przecież nie pada. A nawet jak zmoknie to wyschnie, kto by się przejmował? Należy zaznaczyć, że meble przed domem tak jak i części samochodu, lodówki, telewizory i inne sprzęty wskazują na niezbyt wysoką pozycję społeczną domowników. Przechodząc ostatnio obok ogromnej działki ledwo dostrzegłam dom zlokalizowany wgłębi, ponieważ na pierwszym planie widniała pokaźna kolekcja starych dachówek, blachy, karoserii i cegieł. Dziwna kolekcja… Nigdy nie wiadomo co się może przydać.
Ceny ziemi były kiedyś śmiesznie niskie, można nawet było otrzymać działkę za darmo. Z tego powodu stare domy stoją nieraz na działce o powierzchni 3000m2. Niestety rząd australijski zreflektował się kilka lat temu i doszedł do wniosku, że przecież można na tym zarobić! W wyniku tego spostrzeżenia ziemia jest teraz szalenie droga a działki rozczarowująco małe. Najpopularniejsze w dzielnicach blisko centrum są działeczki o powierzchni 200-300m2, na których stawiane są parterowe domy z małym tarasem i całość pokrywa całą powierzchnię działki (nie potrzebna jest nawet plastikowa trawa!). Domy stoją ściana przy ścianie jak szeregowce ale jednak oddzielone są płotem wciśniętym między wąskie budynki (szerokość domu nie rzadko wynosi 7,5m, a w środku znajdziemy 3 sypialnie, 2 łazienki, strefę dzienną z otwartą kuchnią, jadalnią, salonem, garaż i taras. Taki dom wcale nie sprawia wrażenia domu, czujemy się w nim jak w mieszkaniu i to ciemnym, ponieważ okna umieszczone są pod sufitem i nie wpada przez nie dużo światła, jako, że sąsiedni dom oddalony jest o jakieś 30cm.
Nowe osiedla mają swój urok, ponieważ są one tworzone w miejscach wcześniej niezamieszkanych, więc wszystko planowane jest sprytnie i z głową. Nowe drogi, ronda, chodniki, parki. Centra handlowe są nowoczesne, czyste, zachęcające użytkowników do korzystania z nich. Domy rosną tam jak grzyby po deszczu. Budowa nowoczesnego, murowanego domu trwa tutaj 6 miesięcy. Firmy budowlane prześcigają się w ofertach, niektóre z nich gwarantują ukończenie projektu nawet w 22 tygodnie.
Standardowy dom na nowym osiedlu składa się z 3-5 sypialni, 2-3 łazienek, gabinetu, strefy dziennej i dodatkowych pomieszczeń takich jak theatre room, cinema room, activity room, games room, lounge. Do wyboru, do koloru, w końcu lepiej mieć dodatkowe pomieszczenia niż kawałek ogródka, o który trzeba dbać!
Nowe osiedla powstają w odległości ok. 30 – 50 km od centrum Perth i cena działki z domem wynosi $400 000 – $500 000. Jeśli chciałoby się wybudować dom bliżej miasta, sama działka kosztuje przynajmniej pół miliona dolarów.
Jeśli ktoś nie chce zajmować się budową domu, może kupić starszy dom. Ceny w mieście są astronomiczne, ale poza miastem można nabyć dom z dużą działką poniżej $400 000. Tu również do wyboru, do koloru, można osiedlić się nad oceanem lub w górach. Każda lokalizacja ma swoje uroki. No, chyba że wylądujemy w jednej z mniej pożądanych dzielnic, takich jak Armadale, Gosnells, Kwinana… Nieruchomości są tam śmiesznie tanie, lecz są ku temu powody. Te dzielnice to stare dzielnice socjalne skupiające bezrobotnych i Aborygenów. Domy w tych miejscach są w opłakanym stanie, lokalne sklepy odstraszają wyglądem, a na stacjach benzynowych najpierw płaci się za benzynę a później tankuje (pierwszy raz kupiłam tam benzynę “na doładowanie”!). Za połamanymi, rozpadającymi się płotami, na werandach starych, drewnianych domów siedzą ludzie podejrzliwie obserwujący przechodniów i przejeżdżające samochody. Włos się jeży… Takie miejsca nawet ceną nie są w stanie przyciągnąć nowych mieszkańców czy potencjalnych inwestorów. Rząd wkłada wiele wysiłku w resocjalizację tych miejsc, naprawianie budynków i dróg, inwestycje… Lecz do osiągnięcia celu, czyli podniesienia standardu i poziomu bezpieczeństwa jeszcze daleko.
Jeśli jesteśmy mieszczuchami, możemy wynająć / kupić mieszkanie blisko centrum w ładnej, bezpiecznej dzielnicy za ok $300 000 (1-2 pokoje). Niestety jesteśmy wtedy skazani na sąsiadów, którzy nawet w dobrej dzielnicy mogą być różni. Takie mieszkania od Australijczyków wynajmują zwykle imigranci z Azji, którzy bardzo przywiązani są do swoich tradycji i sposobu bycia. Z takich mieszkań ulatniają się często niezbyt ładne zapachy i głośne dźwięki.
U nas ostatni scenariusz trwa już prawie rok. Mamy doświadczenie w mieszkaniu w bloku w dobrej dzielnicy i niezbyt nam takie życie odpowiada, dlatego zdecydowaliśmy się na opcję nr 2… Kupujemy działkę i budujemy dom! Szczegóły w następnym poście…
Starsze dzielnice…
Na nowym osiedlu…
0 komentarzy