Pora zrobić małe podsumowanie pozytywów i negatywów życia w Australii. Oczywiście nie mogę generalizować, ponieważ jak dotąd nie opuściłam granic Perth a klimat i życie codziennie różni się nieco w zależności od szerokości geograficznej i wielkości miasta. Tak więc podsumuję aspekty życia codziennego w Perth, stolicy stanu Australia Zachodnia.
Co dobrego?
+ Słońce, słońce i jeszcze raz słońce! Nasłonecznienie wynoszące średnio 8,8 godzin dziennie, czyli 3200 godzin rocznie sprawia, że Perth jest najbardziej słonecznym miastem na Ziemi. Większość dni w roku jest pogodna i najczęściej nad naszą głową zobaczymy Słońce przesuwające się z wolna po granatowym niebie (w przeciwnym kierunku niż w Polsce!). Długość dnia zimą i latem nie różni się tak bardzo – od 10 do 14 godzin. Taka dawka promieni słonecznych wprowadza w dobry nastrój i sprawia, że chce się żyć!
+ Klimat. Do powyższego dodajmy jeszcze wysokie temperatury – przyjemne wiosny i jesienie, upalne lata i w miarę ciepłe zimy. Deszcze doskwierają tylko zimą, lecz nie pojawiają się tu raczej gwałtowne burze, nie ma też huraganów, tornad, tsunami i innych niebezpieczeństw.
+ Piękne plaże i czysta woda oceanu. Ponad 10 000 kilometrów czystych, białych, piaszczystych plaż stykających się z błękitnymi wodami oceanów okalających Australię sprawiają, że nawet mieszkając tutaj czujemy się jak na wakacjach! Największe miasta znajdują się na wybrzeżu, więc relaks nad brzegiem oceanu zawsze jest na wyciągnięcie ręki. W tej chwili dojazd na lokalną plażę zajmuje nam 10 minut. Kolejnym plusem jest fakt, że w przeciwieństwie do wielu europejskich plaż w Australii nie spotkamy tłumów plażowiczów, setek leżaków czy parasoli; wybrzeże wciąż jest tu dość dzikie, a Australijczycy wolą czas wolny spędzać w centrach handlowych niż na plaży. Wyprawa nad ocean to sama przyjemność, możemy tam przebywać na łonie natury i nikt nie będzie zakłócał naszego spokoju.
+ Przyroda. Niesamowita, bujna roślinność wprawi w zachwyt nawet największego sceptyka. Kwiaty, drzewa i krzewy kwitną tu cały rok, ich barwy są bardzo intensywne a kształty zadziwiające. Samych eukaliptusów jest ok. 600 gatunków!
+ Zwierzęta. Pierwsze spotkanie z kangurem – niezapomniane. To, jak przemieszcza się wielkimi susami z niesamowitą lekkością jakby przecząc prawu grawitacji zdumiewa i na zawsze zostaje w pamięci. Ogromna liczba ciekawych endemicznych gatunków zwierząt (i roślin) zachęca do zwiedzania i wypatrywania ich wokół nas.
+ Bezstresowy, wyluzowany styl życia (tzw. laid back lifestyle). No worries! Odrzucamy tutaj sztywne zasady dotyczące ubioru i zachowania i robimy, co chcemy! Jeśli Ci w butach niewygodnie, to idź do sklepu boso. Jeśli dopiero wstałeś, lub zaraz się kładziesz, idź do sklepu w piżamie. A jeśli Ci za gorąco, to wyskocz po zimną lemoniadę w majtkach. Jakie to oczywiste!
+ Tania benzyna. Tania jak na tutejsze zarobki. Cena benzyny wynosi w tej chwili średnio $1,50 za litr, LPG- $0,85. Przy stawce minimalnej wynoszącej $16,50 za godzinę, mieszkańcy Australii tankują do pełna nie zwracając nawet uwagi na licznik dystrybutora.
+ Poczucie bezpieczeństwa. Mam tutaj na myśli przyjazny stosunek mieszkańców do siebie na wzajem, brak wrogości czy agresywnego zachowania. Po zmroku można spokojnie wyjść na spacer i możemy być pewni, że nikt nas nie zaczepi. Nie spotkamy tu chuliganów ani dresiarzy pijących alkohol na ławce w parku czy stojących na roku ulicy i niepokojących przechodniów.
+ Wysokie zarobki. Pomimo, że na liście najdroższych miast na świecie Perth zajmuje obecnie 21. miejsce, nie daje się to we znaki mieszkańcom, ponieważ wysokie zarobki pozwalają na wysoki standard życia. Za podstawową pensję wynajmiemy ładne mieszkanie, nie będziemy głodować, a po kilku miesiącach odłożymy na samochód.
+ Wielokulturowość. Tutaj zdecydowanie na plus, ponieważ ludzie różnych narodowości żyją w Australii w zgodzie i konflikty pojawiają się bardzo rzadko. Wpływ na to może mieć fakt, że bardzo trudno o wizę do Australii, więc osoby, które dostają prawo do pobytu w tym kraju są zwykle wykształcone, pracowite, tolerancyjne i wdzięczne za daną im szansę. Mieszkańcy Australii bardzo dbają o swoje otoczenie, nie znajdziemy tu wulgarnych napisów na murach, graffiti, efektów wandalizmu, zaniedbanych budynków.
+ Nowoczesność. Dobrze rozwinięta infrastruktura, nowoczesne dworce i pociągi, szerokie i świetnie utrzymane drogi, nowoczesne budownictwo oraz dobrze wyposażone miejsca użytku publicznego sprawiają, że w Perth żyje się dobrze. Widać, że wiele rozwiązań jest po prostu dobrze przemyślanych.
+ Dobrze lokowane pieniądze podatników. Płacenie podatków jakoś mniej boli gdy widzimy, że pieniądze które przekazujemy państwu są lokowane tak, aby życie mieszkańców było łatwiejsze i przyjemniejsze. Perth cały czas się rozwija, co roku wprowadzane w życie są nowe projekty. W tej chwili centrum miasta przechodzi wielkie zmiany – celem jest zbudowanie nowoczesnego dworca kolejowo-autobusowego o kilku poziomach.
+ Transport. Może nie powinno mnie to szokować, ale to, jak punktualne są tutaj pociągi cały czas mnie zdumiewa. Na każdej stacji mieści się tablica elektroniczna pokazująca ile minut zostało do przyjazdu kolejnego pociągu. Zwykle nie czekamy dłużej niż 5 – 10 minut, ponieważ pociągi kursują bardzo często. Bilety nie są drogie, więc korzystanie ze środków transportu publicznego jest raczej bezproblemowe.
+ Duża szansa na własny dom. 97% Australijczyków posiada własny dom. O kredyt wciąż tu nie trudno, jedyną przeszkodą jest uprzednie uzyskanie odpowiedniej wizy na stały pobyt.
+ “Normalne” życie. Niby to niewiele, ale… No właśnie. Jak często marzymy o tym, żeby w naszym kraju było po prostu normalnie? Bez niepewności, obaw, wiecznie niespełnionych obietnic. W Australii jest normalnie. Dobrze. Ludzie mają wszystko, czego potrzeba do godnego, normalnego życia i funkcjonowania w społeczeństwie. Mówi się, że “nikt nie potrafi narzekać tak jak Australijczycy”, ale co oni tam wiedzą…
Co jest nie tak?
– Internet. Wiem, że nie jest to najważniejsza rzecz pod słońcem, ale powolny Internet za astronomiczną cenę, często z limitem danych (np. 5GB miesięcznie) potrafi wykończyć nawet najbardziej cierpliwych. Można tu się pożegnać z oglądaniem VoD czy youtube bez uprzedniego czekania, aż wideo się załaduje.
– Szokujące ceny. Zadziwiająco drogie są tutaj czereśnie (60zł/kg), mięso (filet z kurczaka 36zł/kg, cielęcina 150zł/kg), sery (120zł/kg), jogurty (5zł/kubeczek), buraki (12zł/kg), ciasta i ciastka w cukierni (12zł za kawałek), chleb z piekarni (18zł za niewielki bochenek), zioła i przyprawy (ok. 10zł za opakowanie) oraz jedzenie i kawa na mieście.
– Brak dostępności niektórych produktów. Czego nie znajdziemy? Gąbki do kąpieli, świeżych drożdży, biurka z wysuwaną półką na klawiaturę, wygodnych butów, ładnej torebki. Bardzo ograniczony wybór jest na półce z szamponami. Nieobecne są sklepy międzynarodowych firm takich jak: H&M, Zara, Topshop, River Island oraz supermarkety: Lidl, Aldi.
– Odizolowanie. Australijczycy najczęściej narzekają na to, że nie mogą po po prostu wsiąść w samochód i pojechać na wycieczkę do innego kraju. Każda wyprawa wiąże się z wysokimi kosztami podróży oraz długim lotem. Najbliższym miastem “sąsiadującym” z Perth jest Adelaide oddalone o ponad 2000 km. Wielu ludzi tutaj marzy o podróży na Stary Kontynent.
– Nieprzystosowane domy. Niestety domy i mieszkania zaprojektowane są tak, aby ludzie mogli radzić sobie z upałem, lecz zapomniano o tym, ze zimą temperatura potrafi spaść do zera. Tak więc mamy cienkie, nieocieplone mury, nieszczelne okna i drzwi, podłogi wyłożone kafelkami. Wszystko to sprawia, że w domu jest tak zimno jak na zewnątrz.
Summa summarum moim zdaniem życie w Australii ma więcej plusów niż minusów. Musiałam się nieźle wysilić aby wypisać choć kilka negatywów. W Internecie ludzie najczęściej narzekają na jadowite pająki, węże i rekiny, ale ja niestety jeszcze żadnego z tych niebezpiecznych zwierząt nie widziałam, więc jak widać nie są one tak wszechobecne jak by się wydawało!
Granatowe niebo
Czarne łabędzie spotkamy tylko w Zachodniej Australii
Widok z biblioteki na centrum miasta
Na przystanku autobusowym zamiast graffiti…
Puste plaże
Piękna przyroda!
“…A jeśli Ci za gorąco, to wyskocz po zimną lemoniadę w majtkach. Jakie to oczywiste!…” Z tej opcji chyba będe korzystał często super !!!
Pozdrawiam – Darek 😉
n.z. 90% kraju nie ma zasiegu. zasieg tylko w miastach i na glównych drogach. czasem trzeba przejechac 100 km zeby miec zasieg. leje. nie mozna WOGÓLE wysiadac z auta bo meszki. zawsze i wszedzie. leje. nazi department of tourism zabrania wszystkiego, wszedzie. spanie na dziko to bullshit – albo masa niemców, albo o 6tej rano przychodzi nazi i daje mandat. leje. depresja. kilo baraniny w sklepie 40 dolarów. surowej. gotowej do jedzenia nie ma. kilo czeresni 40 dolarów. leje. benzyna w cenie europy, dwa razy wiecej niz w australii. 4 razy wiecej niz US. leje. meszki. cale fjordy nie maja dróg, sa niedostepne. meszki. leje. komary i baki w arktyce to zero w porównaniu do meszek. leje. zeby znalezc miejsce na noc, trzeba pojezdzic ze 2-3 godziny, wszedzie ploty i zakazy. wszedzie!!!!! aplikacje z miejscami do spania wysylyja wzystkich niemców na malutkie parkingi na 5 aut, stoi sie drzwi w drzwi, jak przed supermarketem. jak sie stanie z boku, to mandat. leje. meszki. nie mozna zagotowac wody bo meszki. i leje. trzeba przeskakiwac wyspe z poludnia na pólnoc, albo wschód zachód zeby nie lalo. n.z. jablka po 5 dolarów za kilo. te same jablka wszedzie indziej na swiecie po 1.50 dolara. aftershave za 50 dolarów w normalnym swiecie tam kosztuje 180.
wszystkie mosty sa na jedno auto, poza Auckland. miasteczka wygladaja tak: bank, china takeout, empty store, second hand ze starymi smieciami, empty store, china takeout, second hand, bank and so on – kompletny upadek i depresja. pierwszy raz w zyciu kupowalem w second handzie. wejscie na gorace kapiele 100 dolarów. dwa razy psychopaci zagrazali mojemu zyciu (wyspa pólnocna, srodek-wschód), jeden z shotgunem. policja to ignoruje.
co by tu jeszcze? jest pare dobrych rzeczy, wymieniam zle, bo NIKT tego nie mówi. bardzo latwo zarejestrowac auto, ubezpieczenia nieobowiazkowe i tanie. przeglad co 6 miesiecy. w morzu sie nikt nie kapie, poza surferami, zimno, prady. meszki doprowadzaja do obledu.nie ma na nie sposobu. wszedzie mlodociane adolfki. tysiacami. supermarkety, maja ich 3, sa tak zle,ze nie ma co jesc. marzy sie o powrocie do swiata i normalnym jedzeniu. ogólnie marzy sie o normalnym swiecie, caly czas odlicza dni do wyjazdu . w goracych wodach maja amebe co wchodzi do mózgu. no chyba ze sie zaplaci 100 dolarów za wstep, to mówia ze nie ma ameby
Dzięki za komentarz, Janusz. Chyba Ci ta Nowa Zelandia zalazła za skórę… Planujesz przeprowadzkę do Australii? 🙂
dobry żarcik, ha ha ha
Napisałam niedawno do biblioteki narodowej w australii, żeby mi umożliwili przeczytanie książki online, która nigdzie indziej nie jest dostępna. Odpisali, że to niemożliwe, bo biblioteka tylko dla australijczyków. Dodam, że korzystanie z polskiej Biblioteki Narodowej jest możliwe dla każdego na świecie. Dla mnie to prymitywny kraj z prymitywnymi ludźmi, a ten rzekomy luz (chodzenie na zakupy w majtkach i ubieranie się w przypadkowe rzeczy) świadczy wyłącznie o prymitywizmie i braku kultury, którą wzięli od swoich przodków-więźniów, a nie o żadnym luzie. Żadna przyjemność oglądać monstrualnie otyłego gościa w samych gaciach w sklepie albo gdziekolwiek indziej (jedno z najgrubszych społeczeństw). Zamiatanie problemów pod dywan głosząc no worries też świadczy o prymitywiźmie. To przecież potomkowie więźniów kolonii karnych, więc czego się spodziewać. Słyszałam że za kowida nie można tam było wjechać ani stamtąd wyjechać, więc widocznie we krwi mają przebywanie w więzieniach i lubią klimaty nakazów i zakazów.
Mogę spróbować uzyskać dostęp do książki jeśli podasz mi tytuł. Pozdrawiam
sprzedaz auta w n. zeelandii – moze nie byc slodko:
konczylem wakacje w n.z w marcu, czyli ichniej jesieni, w christchurch. oczywiscie chcialem sprzedac auto, kupione tanio i raczej parchate. kupione z zalozeniem, ze oddam je na zlom. za zlomy placa roznie, ale max. okolo 300 nzd, w duzych miastach. na dlugo przed momentem pozbycia sie auta szukalem wszelkich mozliwych sposobow sprzedazy. i klientow. miejscowi sa kompletnie dolujacy, na ogloszenie – auto na sprzedaz – zawsze odpowiadaja pytaniem czy auto jest wciaz na sprzedaz, a po odpowiedzi potwierdzajacej milkna. wszyscy. takie zboczenie narodowe. jedna niemka w swoim ogloszeniu napisala: tak, auto jest na sprzedaz, tak, auto jest na sprzedaz. na pewno wciaz dostawala pytanie, czy auto jest na sprzedaz. w miedzyczasie sprzedalem kola, na ktorych byly dobre opony, zamieniajac sie na lyse. probowalem sprzedac akumulator, jako ze mialem drugi, slaby, ktory juz nie chcial krecic po nocy z przymrozkami. ten slaby wystarczyl, zeby dojechac na zlom. zapomnialem, ze mam dobry bagaznik dachowy, i ze moge go sprzedac – do dzis sie pukam w glowie. tak wiec sprzedawalem co sie dalo po kawalku. oczywiscie przy okazji sprzedazy wszelkiego sprzetu kampingowego i wszystkiego, co bylo sprzedajne. a w n.z., krolestwie shit,u, wszystko jest. w christchurch pojechalem na auto gielde dla backpackersow. po lecie, czyli na koniec sezonu, bylo tam kilkanascie vanow, wartych miedzy 6 a 15 tys. nzd. i nic innego. I ZERO KUPUJACYCH!!! zero. mniemniaszki, co to wylozyli taka kase na swoje autka, plakali, ze latwiej sprzedac auto na antarktydzie. a czego sie spodziewali kupujac auto? naiwne dzieci? nawet nie bylo tam sępow i naciagaczy, placacych po 500 dolarow za auto. jest ich w tym kraju mnostwo, mnie tez podchodzili z tak kosmicznymi propozycjami, ze ja bym nigdy takiego oszustwa nie wymyslil. np. : zostaw mi auto i upowaznij do sprzedazy, a jak go sprzedam, to ci wysle kase gdziekolwiek w swiecie. i kilka innych, co juz nawet wole nie pamietac.
konczac wakacje, chcialoby sie pozbyc auta w przeddzien wylotu. a to jest nieosiagalne, jesli chce sie sprzedac. jak sie sprzeda wczesniej, to trzeba , przez nie wiadomo ile dni, spac w hostelu. ( w ch.ch. noc w hostelu dochodzila do 100 nzd., w izbie zbiorczej troche taniej) wiec sie trzeba kisic w miescie, nie wiadomo po co, w syfie, tracic czas i pieniadze. bez sensu. a jak sie nie sprzeda? porzucic na parkingu przed lotniskiem? niektorzy to proponowali. ale 15 tys. nzd szlag trafia. tez bez sensu.
dalem za swojego parszka 850 dollar, troche w nim musialem dlubac, przywiozlem sobie podstawowe narzedzia. musialem zmienic opony, bo zdarlem na szutrach do drutow. oczywiscie ze zlomu. tak ze dolozylem pare stow na rozne czesci. na zlom oddalem go za 300, za kola wzialem 150. spalem w nim do ostatniej chwili, ze zlomu pojechalem prosto na lotnisko. ogolnie, nie wydalem na spanie ani jednego centa przez kilka miesiecy. oczywiscie wydalem na benzyne, bo zeby znalezc miejsce na noc, czasem trzeba bylo duuuuzo sie najezdzic.
a adolfki z gieldy dla backpackers? nie mam pojecia, ale ich zalamane miny i wyparowana buta byly slodkie. tudziez ich glupota, bezdenny brak wyobrazni. das ist keine deutschland, madchen. angielski swiat nie dziala po niemiecku, a autka do oszustow po 5 stów! albo zostawione przed lotniskiem….