Podobno do wszystkiego można się przyzwyczaić. Po kilku latach w nowym kraju wiele rzeczy, które na początku nas zaskakiwały stają się normalne i niezauważalne. Jednak są też takie, które pomimo upływu czasu wciąż dziwią. Próbujesz je wziąć na logikę, zrozumieć, zaakceptować, ale jakoś Ci nie wychodzi. Co takiego wciąż dziwi mnie w Australii?
1. Dla każdego jesteś kumplem
Zasada “jesteś kumplem dopóki ktoś nie udowodni, że tak nie jest” (You’re someone’s mate until proven otherwise) obowiązuje w całej Australii. Jak do kumpla (mate) zwracasz się do ludzi w każdym wieku – Thanks, mate! – do dzieci, młodzieży, osób starszych, oraz niezależnie od stanowiska czy statusu społecznego (który właściwie tu nie istnieje) – do policjanta, listonosza, kierowcy autobusu czy nawet lekarza. To samo dotyczy nieznajomych. No worries, mate!
2. Stosunek Australijczyków do otaczającej ich przyrody
Nikt nie podchodzi do śmiercionośnych zwierząt z większym luzem niż sami Australijczycy. Wąż w ogrodzie czy jadowity pająk pod siodełkiem od roweru są na porządku dziennym. Pająka najlepiej załatwić klapkiem, na bosej stopie oczywiście. Pierwszego dnia po wylądowaniu w Australii właścicielka mieszkania, które wynajęliśmy powiedziała nam, że z groźnymi stworzeniami nie można walczyć, trzeba się z nimi zaprzyjaźnić (teraz już wiem dlaczego – bo nie ma innego wyjścia!)
3. A propos bosych stóp…
Tyle lat w Australii a ja nadal nie rozumiem dlaczego 50% Australijczyków wszędzie chodzi boso. Do sklepu, na spacer z psem, na plażę – po rozżarzonym do czerwoności betonowym chodniku – zasuwają bez butów. Boso prowadzą samochód, boso wsiadają do autobusu… Utykają na leżących wszędzie żołędziach drzew eukaliptusowych, które boleśnie wbijają się w stopy na każdym kroku.
Przyszedł do mnie kiedyś do domu sąsiad. Stopy miał czarne od brudu. Wszedł prosto na nowy dywan. Plamy do dziś nie udało mi się pozbyć. No ale przecież nie poproszę go, aby zdjął buty przed wejściem…
Australijczycy zapytani o powód chodzenia na boso, kiedy wystarczyłoby wsunąć japonki przed wyjściem z domu powiedzieli mi, że… to za duży wysiłek.
4. Przystanki autobusowe
Nasz pierwszy dzień w Australii. Jedziemy na większe zakupy do supermarketu. Właścicielka mieszkania, które wynajęliśmy powiedziała, że autobus zatrzymuje się przed blokiem – idealnie. Wychodzimy na przystanek, a tam… słupek. Słupek z numerkiem (nie będącym numerem autobusu). Nic więcej. Nie ma ławeczki, nie ma budki (daszek chroniłby przed palącym słońcem, deszcz rzadko pada), nie ma numeru autobusu, ale co najdziwniejsze – nie ma też rozkładu jazdy. Hmmm… może w Australii po prostu przychodzi się na przystanek z nadzieją, że coś przyjedzie? No więc czekamy. Mija 10 minut, 15… 20… Robi się późno, więc ruszamy na piechotę. Dotarliśmy do sklepu jeszcze zanim autobus zdążył przyjechać.
Okazało się, że ten autobus jeździ raz na godzinę (rozkład można sprawdzić w Internecie). Co kilka przystanków znajduje się timed stop, czyli przystanek z rozkładem jazdy, z którego kierowca zawsze odjeżdża na czas (w ten sposób kontrolowana jest punktualność autobusów). Jeśli nie trafisz na timed stop – twój problem!
5. Australijska zima
To temat na czasie. Zima w Perth przypada na czerwiec, lipiec i sierpień, kiedy robi się… naprawdę nieprzyjemnie zimno. W nocy temperatura spada zwykle do 4 stopni, zdarza się też i zero. Na szczęście nie doświadczamy temperatur ujemnych ani śniegu, ale gdy na zewnątrz jest tak chłodno, a w domu nie ma ogrzewania, to możecie sobie wyobrazić jak wyglądają długie zimowe wieczory. Swetry, koce, wełniane skarpety lub bambosze australijskiej firmy Ugg, hektolitry gorącej herbaty i termofory. Nie dość, że nie ma ogrzewania, to domy nie są odpowiednio izolowane, więc jakiekolwiek ciepło wytworzone przez elektryczny kaloryferek made in China ulatnia się równie szybko jak wspomnienie upalnego lata.
Zimą jeszcze bardziej niż temperatura zaskakuje mnie podejście Australijczyków do tej pory roku. Podczas gdy ja wychodzę z domu w puchowej kurtce, czapce, szaliku i rękawiczkach z Polski (w Australii trudno kupić porządną zimową odzież), australijskie dzieci zasuwają do szkoły w zimowej wersji mundurka czyli w szortach (tych samych, co latem) i… kurtce. Ale nie puchowej, wiatrówce. W tych wiatrówkach mijają ludzi spacerujących w japonkach i T-shirtach. Czy oni w ogóle zauważają, że jest zimno?!
Co zaskoczyło Was w obcym kraju? Co niezmiennie zaskakuje Was na emigracji?
Pewnie gdybym mieszkała długo w Australii, co jakiś czas pojawiałyby się jakieś zaskakujące rzeczy, ale dużo byłoby zapewne tych ciekawych:)
Zwłaszcza na początku jest to szok przyrodniczo-kulturowy! 🙂
Szok kulturowy zawsze będzie towarzyszył przyjezdnym. To naturalne, po jakimś czasie wszystko staje się znajome i normalne, więc chodzący na bosaka nie będą budzić zdziwienia. Znam młodego człowieka, który zimą (-20 stopni) pod kurtką ma koszulkę z krótkim rękawem.Twierdzi, że trzeba się hartować.
Zasyłam sedeczności
Ciekawe ile lat potrzeba, żeby nawet te najdziwniejsze zjawiska / przyzwyczajenia stały się dla nowych mieszkańców normą? Podobno po długim czasie na emigracji można też doznać szoku kulturowego wracając do własnej ojczyzny… Tak dawno nie byłam w Polsce, ciekawe jak się zmieniła przez ostatnie 5 lat? Podoba mi się filozofia Twojego znajomego! Może Australijczycy myślą podobnie? Muszę ich zapytać! Pozdrowienia
Weroniko, pięć lat to szmat czasu, więc zmiany zobaczysz. I też pewnie przeżyjesz zdziwienie. Jedno jest pewne: ludzie nie będą kumplami.
Serdecznie pozdrawiam