Zaczęło się drastycznie. Walizkę spakowałam w jeden wieczór, kilka godzin przed wyjazdem na lotnisko. Może nie wzięłam tej podróży na koniec świata zbyt poważnie. Co zabrać jadąc w nieznane i zostawiając całe dotychczasowe życie za sobą?
Tak naprawdę zabrałam ze sobą tylko tyle ile potrafiłam unieść. Limit bagażu, który można zabrać ze sobą na samolot wynosi 30 kg. Ja spakowałam 20 kg, bo moje wiotkie ramiona może i uciągnęłyby więcej w walizce na kółkach, ale tylko tyle potrafiłam unieść. Zamykając za sobą drzwi mojego 26-letniego życia wiedziałam tylko gdzie prześpię najbliższe trzy noce (pierwszą w samolocie, kolejne dwie w najtańszym hostelu w Perth). Jak spakować całe życie do jednej walizki? Rozglądając się po pokoju i patrząc na różne przedmioty próbowałam wyobrazić sobie sytuacje, w których te rzeczy mogłyby mi się przydać, lub raczej – okazać się niezbędne. Zaskakujące jak szybko moja 20-kilogramowa walizka się wypełniła. Zaskakujące, jak niewiele rzeczy, które posiadałam wylądowały w kategorii “niezbędne”. W taki sposób, przymusowo, zminimalizowałam swoje życie, które od następnego dnia miało wyglądać zupełnie inaczej, bardzo daleko stąd.
Już w drodze na lotnisko co chwilę żołądek podskakiwał mi do gardła na każdą myśl o rzeczach, których ze sobą nie zabrałam. Znacie to uczucie? Kiedy nagle przychodzi Wam do głowy coś, co uważacie za absolutnie niezbędne i zastanawiacie się, czy to spakowaliście, jadąc na tydzień nad morze? Odpowiedź na każde z tych pytań w moim przypadku brzmiała “nie, nie spakowałam”, a byłam w drodze do Australii, nie do Kołobrzegu, z biletem w jedną stronę w kieszeni (znowu ucisk w dołku – “Zabrałam bilety?”).
Podobno każde przyzwyczajenie można zmienić jeśli tylko na 30 dni zmienimy swoje zachowanie. Tyle czasu potrzebuje nasz mózg aby się przeprogramować. Jest to bardzo trudny miesiąc, i większość z nas nie wytrzymuje tak długo. Z tego powodu nie rzucamy palenia, nie tracimy zbędnych kilogramów, nigdy nie opanujemy języka obcego. Taka nasza ludzka słabość, brakuje nam silnej woli. Jednym z takich niezdrowych przyzwyczajeń jest nabywanie i gromadzenie zbędnych rzeczy, które albo wydają nam się niezbędne, albo obiecują nam poczucie szczęścia. Czy wszechobecne reklamy nie obiecują nam, że jeśli tylko nabędziemy ten najnowszy model telefonu, to będziemy postrzegani jako osoba na czasie, znająca trendy, nowoczesna, jednym słowem – cool? Czy ten nowy balsam do ciała nie sprawi, że nasza skóra będzie gładka jak jedwab i promieniejąca zdrowiem, czego pozazdroszczą nam wszystkie kobiety?
Dopiero lądując w Australii, z moim 20-kilogramowym dobytkiem zrozumiałam, że tak naprawdę niewiele mi do życia (i szczęścia) potrzeba. Dopiero tutaj zrozumiałam, że mniej znaczy więcej. Mniej rzeczy, mniej zachcianek, mniej potrzeb oznacza więcej czasu dla siebie, dla bliskich, większy spokój, większe poczucie zadowolenia z życia, tak bardzo nieskomplikowanego. Pierwszy miesiąc był trudny – w końcu chodzenie po sklepach i wydawanie pieniędzy na coraz to nowsze produkty obiecujące szczęście jest podstępnym nałogiem. Gdy nagle zostaje nam ta możliwość odebrana, nie wiemy co począć z wolnym czasem, snujemy się z kąta w kąt, czegoś nam brak. W poszukiwaniu utraconego szczęścia wylądowałam kilka razy w centrum handlowym, gdzie na moje szczęście nie znalazłam niczego, co by mi się spodobało (sama chińszczyzna), a nawet jak na czymś zawiesiłam oko, to szybko przypominał mi o swoim istnieniu bardzo pusty portfel (uroki imigracji z Polski do jednego z najdroższych krajów na świecie). Chcąc nie chcąc, mój zakupoholizm został skutecznie wyleczony. Gdy wyzbyłam się potrzeb, które nigdy tak naprawdę potrzebami nie były, poczułam wielką ulgę. Patrząc na zachęcające, kolorowe reklamy, ulotki, produkty na sklepowych półkach i wystawach wcale nie czułam już chęci ich zakupienia. Poczułam się wolna. Cóż za błogi spokój!
Czy zgadzacie się z tym, że gromadzenie zbędnych rzeczy wcale nas nie uszczęśliwia? Zabiera nam tylko czas, bo każdy zgromadzony przedmiot trzeba odkurzyć, wyczyścić, naoliwić, przenieść, schować do pudła, znaleźć dla niego odpowiednie miejsce, jak się popsuje, to i naprawić. Czy nie wydaje Wam się to wszystko stratą czasu?
Ile z rzeczy, które posiadasz, leży samotnie i nie jest warte Twojej uwagi? Z ilu z nich nie korzystałeś w ciągu ostatnich trzech, sześciu, a może dwunastu miesięcy? Odpowiedź Cię zaskoczy!
Gdy wprowadziliśmy się do naszego nowo wybudowanego domu, mieliśmy bardzo mały dobytek po dwóch latach życia w wynajętym mieszkaniu. Było trochę przyborów kuchennych, dwa talerze, dwie miski, dwa widelce i noże (skromny serwis kupiłam dopiero przed przyjazdem pierwszych gości), dwie zmiany pościeli, trochę ubrań. Nowy dom postanowiliśmy wyposażyć i umeblować bardzo ostrożnie, sprowadzając tu tylko i wyłącznie niezbędne przedmioty, z których będziemy na codzień korzystać. Gdybyście wpadli do mnie na herbatę, to pewnie pomyślelibyście, że dopiero się meblujemy. A my już mamy wszystko, czego potrzebujemy, bo wbrew pozorom jest tego niewiele.
Przed kupieniem czegokolwiek zawsze najpierw zastanawiam się czy ta rzecz jest mi naprawdę potrzebna? Jak wpłynie na moje życie? Czy wniesie ze sobą coś pozytywnego? Czy ułatwi mi funkcjonowanie, czy dobrze wpłynie na moje zdrowie, samopoczucie? Jeśli odpowiedź brzmi nie, to zostawiam ten bubel na półce sklepowej, skąd bez wątpienia porwie go Australijczyk w sobotnim szale zakupów, bo wyda mu się, że w ten sposób kupi, choć na chwilę, poczucie szczęścia.
Czy próbowaliście kiedyś pozbyć się zbędnych rzeczy zabierających Wam bezcenny czas i energię? Czy kupujecie przedmioty pod wpływem chwili? Jak reagujecie na coraz bardziej podstępne reklamy? A może spróbujecie przez 30 dni powstrzymać się od wychodzenia na zakupy? Zobaczycie jak szybko odzyskacie czas, które zawsze brakowało Wam na rozwijanie Waszych pasji, rozpoczęcie hobby, nabycie nowych umiejętności. Może w końcu zajrzysz do starego podręcznika do nauki angielskiego? Powodzenia!
Hm, popieram i pozdrawiam 🙂.
Mi często towarzyszy takie zdanie “Kupujemy rzeczy, których nie potrzebujemy za pieniądze, których nie mamy żeby zaimponować ludziom, których nie lubimy”. Nie jestem typową minimalistką, ale to co do mnie trafia albo zwyczajnie jest mi potrzebne albo mi się podoba i łączę z tym jakieś wspomnienia. Nie interesuje mnie to czy podoba się innym, czy pasuje do reszty rzeczy, które są…mój dom nie przypomina tego z katalogów, ale dobrze się w nim czujemy i chyba to jest najważniejsze:) Staram się też 5 razy pomyśleć zanim coś kupię, no i zdecydowanie wolę spacer po parku niż spacer po galerii handlowej:) zdrowiej i taniej:)
Bardzo zdrowe podejście! 🙂 Po co przejmować się tym, co myślą inni? Ważne, żeby żyć po swojemu i być szczęśliwym 🙂 Życzę udanego tygodnia!
Mam zbyt dużo przydasi(ę) w swoim domu. Zmotywowałaś mnie do wiosennych porządków 🙂
A może to bardziej kategorie pt. “kiedyś się przyda” lub “zostawię na wszelki wypadek”? Zachęcam do pozbycia się takich rzeczy! 🙂