Codzienne życie każdego z nas wygląda inaczej. Dziś chcę Wam opowiedzieć o moim zwykłym dniu, bo wiem, że interesuje Was życie w Australii, a przecież na takie życie składają się tysiące takich zwykłych dni.
Na co dzień wstaję o 6 rano. Przez większą część roku o tej porze na dworze jest już jasno a w domu ciepło. Jak tylko wstanę, wychodzę nakarmić moje kurki. Od 2021 roku hoduję przepiórki, które mieszkają w małym atrium pomiędzy moim domem a domem sąsiadów. Zanim zaadaptowaliśmy to miejsce na kurnik, była to martwa przestrzeń wysypana żwirem i wyłożona płytkami chodnikowymi. Po wysypaniu paszy wymieniam wodę w poidełku i zbieram jajka, które leżą w różnych miejscach. Japońskie przepiórki znoszą jaja byle gdzie, ale zawsze około godziny 17:00 i nie lubią ich wysiadywać. Jajeczka są małe, około cztery razy mniejsze od kurzych, ale mają proporcjonalnie większe żółtka. Każda przepiórka znosi jaja z innym wzorem. Od kiedy mam przepiórki, nie muszę kupować jajek w sklepie, co okazało się bardzo praktyczne gdy na półkach sklepowych w tym roku zabrakło jaj.
Dojazd do pracy zajmuje mi około 45 min. Wyjeżdżam o 6:45 aby uniknąć największego ruchu. Najpierw przemierzam przedmieścia usiane domami jednorodzinnymi, najczęściej parterowymi. Od czasu do czasu mój wzrok przykuwa piękny ogród. Australijczycy lubią dbać o swoje ogrody a tutejszy klimat pozwala na uprawianie prawie każdej rośliny pod słońcem. W połowie drogi do centrum Perth przecinam tereny przemysłowo-komercyjne z całą masą sieciówek – sklepów i fast foodów, które można znaleźć w całej Australii. Chwilę później wjeżdżam na wzniesienie, z którego rozciąga się piękny widok na centrum miasta i rzekę Łabędzią. Widok ten codziennie jest inny w zależności od pory dnia i roku. Zimą miasto spowite jest mgłą, drapacze chmur często nikną w ciężkich stalowych chmurach deszczowych lub stoją na tle płonącego odcieniami czerwieni nieba o wschodzie słońca. Latem niezmiennie wita mnie miasto na tle błękitnego, bezchmurnego nieba i słońce piecze mnie w prawy policzek. Moim ulubionym odcinkiem podróży jest przejazd wzdłuż rzeki – od centrum miasta aż do uniwersytetu, na którym pracuję. W centrum Perth aleja nad rzeką obrośnięta jest ogromnymi palmami wiodącymi pod najdroższe hotele i apartamentowce. Na rzece dryfuje restauracja The Raft, na brzegu kormorany suszą skrzydła po porannych łowach a ogromne pelikany siedzą wysoko na lampach ulicznych. Ostatnie kilka minut podróży spędzam między rzeką a największym na południowej półkuli parkiem Kings Park. W rzece czasem wyskakują z wody delfiny, w wietrzne dni pędzą po niej żaglówki, czasem w jej wodzie jak w lustrze odbija się niebo a czasem wzburzone jej fale są tego koloru stali co chmury nad nimi.
W przerwie na lunch około godziny 12:00 wychodzę na dwór. Czasem kupuję sushi na stołówce, czasem przywożę ze sobą kanapki lub resztki z obiadu z poprzedniego dnia. Lubię usiąść pod ogromnymi, rozłożystymi stuletnimi dębami na uczelni lub podejść nad zatokę po drugiej stronie ulicy. Jest to zatoka szeerokiej rzeki Łabędziej, która łączy się z oceanem kilka kilometrów dalej. Siedząc nad rzeką zawsze można dostrzec czarne łabędzie – symbol stanu Australia Zachodnia, a czasem nawet delfiny buszujące w płytkiej wodzie tuż przy brzegu. Ten widok zawsze mnie zachwyca.
Po pracy i w weekendy często wybieramy się z mężem i psami do buszu. Mieszkamy u podnóża wzgórza Peth Hills, dojazd zajmuje nam około 15 min. Naszym ulubionym miejscem jest Armadale Settlers Common w Bedfordale ponieważ tam jest dużo różnych szlaków do wyboru – są opcje spacerów na 15 min., 30 min., 60 min. i dłużej a poza tym rzadko kiedy spotykamy tam innych ludzi. Spacer po buszu jest cudowny, przyrodę można w nim chłonąć wszystkimi zmysłami – zapach drzew eukaliptusowych i sezonowych kwiatów, niezliczone odcienie zieleni, szum drzew i śpiew, tudzież krzyk, ptaków- zwłaszcza czarnych kakadu, gatunku zagrożonego wyginięciem. Odczucie żołędzi eukaliptusowych pod stopami, żylastych, twardych liści i suchej, łamliwej kory drzew pod opuszkami palców. Z pewnością można tu zażyć kąpieli leśnej zwanej “forest bathing”, idei zapoczątkowanej przez Japończyków w celu pomocy zapracowanym. Busz koi zmysły i leczy duszę. Wciąż nie mogę zdecydować czy wolę busz czy ocean, ale chyba w buszu czuję się bardziej jak w domu. Uwielbiam jego zmieniające się oblicze w zależności od pór roku i niespodzianki kryjące się w jego głębi – często widujemy tu kangury, jaszczury, piękne ptaki i kolorowe pająki. Raz spotkaliśmy kolczatkę i waleczną modliszkę.
Wieczorem po powrocie z buszu gotuję obiad i pielęgnuję mój ogródek – moją obsesję i dumę. Napiszę o nim więcej następnym razem. W tym czasie zachodzi też słońce, co w Perth leżącym na zachodnim wybrzeżu Australii jest spektakularnym popisem przyrody. Niebo rozświetlają wszystkie kolory tęczy, a coraz ciemniejsze na jego tle drzewa eukaliptusowe wyglądają tak bardzo… australijsko. Ptaki, cykady i żaby akompaniują temu pokazowi natury tworząc idealnie pasującą do siebie całość.
0 komentarzy