Dziś obchodzimy Dzień Australii – ku pamięci pierwszych brytyjskich osadników, którzy przypłynęli do Australii w styczniu 1788 roku pod dowództwem kapitana Arthura Phillipa. Ich celem było założenie kolonii karnej w obecnym Sydney. 26 stycznia 1788 Phillip odczytał rozkaz króla Jerzego III, który ustanowił w tym miejscu nową kolonię brytyjską – Nową Południową Walię.
Dzień Australii jest świętem państwowym, dniem wolnym od pracy, który obowiązkowo należy spędzić na plaży, w parku lub świętując z innymi w centrum miasta. Przygotowania do tego dnia trwają kilka tygodni, widać to zwłaszcza w sklepach, gdzie na wystawach królują kolory: biały, niebieski i czerwony, a w asortymencie są ubrania i akcesoria w tych samych kolorach. Na tę okazję każde większe miasto przygotowuje dla mieszkańców wiele atrakcji. Po przejrzeniu wszystkich opcji zdecydowaliśmy się dziś wybrać na pokaz lotniczy i koncert najsławniejszego Aborygena na świecie – Geoffrey’a “Gurrumul” Yunupingu. Obie imprezy odbywać się będą nad rzeką Łabędzią (ang. Swan River) w centrum miasta.
Planując dzień poza domem w środku lata należy wziąć pod uwagę również pogodę, a śliślej – temperaturę. Dziś słupek rtęci sięgnął czterdziestu stopni, więc woleliśmy zacząć świętować późnym popołudniem. Wychodząc z domu o godzinie 17:00 poczułam się jakbym weszła prosto do piekarnika, ale nie było wyjścia, jakoś trzeba dotrzeć nad rzekę. W samochodzie klimatyzacja nas nie zawiodła, ale na parkungu w mieście wysiedliśmy (a raczej wsiedliśmy) z powrotem do piekarnika. Miałam wrażenie, że w centrum, gdzie wszystko jest betonowe, jest jeszcze goręcej. Ocierając pot z czoła przemierzyliśmy drogę nad rzekę – po drodze minęliśmy bardzo ładną katedrę, klasztor, szpital, szkołę wyższą, sąd i masę kawiarni i restauracji. W tym samym kierunku razem z nami podążało dużo ludzi – Irlandczycy, Chińczycy, Hindusi, Amerykanie… ale zaraz… gdzie są Australijczycy???
Na miejscu, w parku nad rzeką krzątało się bardzo dużo ludzi. Całymi rodzinami siedzieli pod palmami i urządzali sobie pikniki oglądając jednocześnie pokazy lotnicze. Dodatkowo było wiele atrakcji, m.in. przekażdżki na wielbłądach (tak, tak, jest ich w Australii bardzo dużo, żyją tu na wolności!), bliskie spotkania z wężami, cyrk, strzelnica, budki z jedzeniem, itp. Podeszliśmy obejrzeć węże, które były na wystawie w małej altance. Łaaa!!! Wchodząc do altanki nie zauważyłam, że poza wężami w terrariach i na ludzkich szyjach wiszą też na rurkach, z których zbudowana jest ta rachityczna konstrukcja… czyli tuż nad moją głową! Pobladła wycofałam się na bezpieczną odległość i obserwowałam ludzi głaszczących, poklepujących i dziabiących te węże palcami. Brrrr wciąż nie miałam odwagi pójść w ich ślady!
Nad naszymi głowami helikopter ciągnął za sobą ogromną australijską flagę przypominając wszystkim dlaczego dziś świętujemy. Nie wydaje mi się, żeby takie przypominanie było komukolwiek potrzebne… Gdzie nie spojrzeć, tam rzuca się w oczy australijska flaga. Ludzie chodzą i machają nimi na patykach, mają ją nadrukowaną na czapkach, koszulkach, szalikach, spodenkach, butach, torebkach, kocach… naklejoną na twarzach, ramionach i nogach, wczepioną we włosy. Australijczycy czy nie, wszyscy prześcigują się w pomysłach. Niektóre “okazy” były bardzo oryginalne! Najbardziej podobał mi się mężczyzna ubrany od stóp do głów w śpiochy z wzorem flagi australijskiej. Na nogach miał japonki, w które wcisnął stopy ubrane w te śpiochy. Ludzie mają pomysły!
Przechadzamy się pod palmami, obserwujemy samoloty wykonujące powietrzne akrobacje i czekamy na koncert Gurrumula. Jak na razie z głośników dobiegają dźwięki radia a na drzewach wrzeszczą papugi. Spacerujemy nad rzeką, oglądamy pokaz wodny zaaranżowany przez fontanny umieszczone w rzece. Gdy przychodzi czas koncertu, zauważam, że wśród Australijczyków, Azjatów i ludzi wielu innych nacji zgromadzili się, głównie pod sceną, Aborygeni. Są zachwyceni, że ich rodak występuje na scenie śpiewając w ich języku. Klaszczą i gwiżdżą po każdym utworze, a Gurrumul uśmiecha się do nich pomimo, że ich nie widzi. Gdzieś niedaleko sceny tańczy Aborygenka trzymająca flagę swojego kraju, kołysze się w rytmie muzyki i patrzy w niebo obserwując przelatujące myśliwce. Wygląda zjawiskowo, oderwana od rzeczywistości, w tym świecie, który jest tak inny od jej świata.
Przy dźwiękach muzyki Gurrumula wracamy do samochodu. Słońce zachodzi, bajecznie podświetla palmy w których nadal przekrzykują się ptaki. Jest ciepło, zabawa dalej trwa…
Wąż mnie przeraził! Pozdrowienia z Brisbane 🙂
Węże mnie nie przerażają,trzeba ich unikać.One się tak samo boją nas,jak my ich.Zdrowy rozsądek to podstawa.
W Australia Day pojechaliśmy do miejscowości Willunga,niedaleko Adelaide na tradycyjne darmowe śniadanie,fundowane przez lokalny samorząd.Było przyjemnie,ponad 20 stopni i lekki deszczyk.W ciagu dnia temperatura sięgała 40 stopni.
Potem w szkole w Aldinga kolejne spotkanie,odspiewanie hymnu i wciągnięcie flagi na maszt.Wzruszyłam się.Fajnie w tym Waszym kraju,zero patetycznych przemówień i demonstracji.Pojechaliśmy na Sellicks Beach,tam było kilka tysięcy samochodów i piknikujących Australijczyków.Super dzień!
Miło spędziliście ten dzień! Takie obchody, bardziej na luzie, są całkiem w porządku. A czy był u Was pokaz fajerwerków?
Tak,w wielu miejscach wieczorem był pokaz sztucznych ognisk.Mieszkam 300 metrów od plaży i poszlismy na wieczorne widowisko.W centrum była w dzień parada przy dźwiękach muzyki.Poprzebierani w narodowe stroje ludzie bawili się świetnie.To nie pierwszy mój Australia Day tutaj.Bardzo fajne święto obchodzone na wielkim luzie… 🙂