Poszukiwanie kangurów – drugie podejście. Jakiś miesiąc temu wybraliśmy się pierwszy raz na wyspę Heirisson na rzece Łabędziej (Swan River) dzielącą Perth na część północną i południową. Wycieczka okazała się totalną klapą z kilku powodów:
1. Przed wyjściem nie sprawdziliśmy prognozy pogody i w ten sposób wybraliśmy zbyt upalny dzień ta taką wyprawę.
2. Co za tym idzie, nie byliśmy przygotowani, tzn. nie wzięliśmy ze sobą wody ani czapek / kapeluszy.
3. Zapomniałam doładować baterie w aparacie i wyczerpały się jak tylko dotarliśmy na wyspę.
4. Nie sprawdziliśmy, którym autobusem można dojechać na wyspę więc poszliśmy tam piechotą z centrum miasta. Na mapie wcale nie wyglądało, że jest aż tak daleko…
5. … zwłaszcza, że drałowaliśmy po niezacienionym deptaku w samo południe.
6. Nie wiedzieliśmy, że kangury w takie upały i o tej porze dnia chowają się przed słońcem i trudno jest je znaleźć.
Rezultat: zero kangurów, zero zdjęć ale za to nabyty udar słoneczny.
Mądr Polak po szkodzie, dziś pojechaliśmy na wyspę po południu, zabraliśmy wodę, było chłodno i oczywiście byliśmy zmotoryzowani. Do pełni szczęścia przyczynił się jeszcze darmowy parking w dni wolne od pracy (mamy tu dziś święto – Anzac Day) i oczywiście obecność kangurów!!!
Wyspę Heirisson przecina droga szybkiego ruchu, na jednej połowie jest duży parking i plac zabaw dla dzieci, a na drugiej mieści się rezerwat dla kangurów. Żyją sobie tam w środowisku naturalnym na całkiem przyzwoitym kawałku terenu. Od drogi teren ten odgrodzony jest siatką, ponieważ kangury często giną pod kołami samochodów. Wyspa, mimo że otoczona wodami rzeki, jest bardzo sucha – podłoże jest piaszczyste, rośnie na nim marniutka trawa, w większości wysuszona na siano. W kilku miejscach utworzyły się zagajniki z drzewami iglastymi. W tej części wyspy jest jedno wzgórze, na którym ujrzeliśmy pierwszego kangura. Leniwie skubał resztki zielonej trawy i nic sobie nie robił z turystów, dla których był niesamowitą atrakcją. W sumie naliczyliśmy 5 kangurów. Nie trzymały się w grupie, raczej samotnie buszowały w zaroślach lub chodziły po wzgórzu. Gdy zaczęło się ściemniać, ledwo można było je dostrzec – tak dobrze kamuflowały się na beżowym tle suchych traw, trzcin, piasku i pni drzew. W pewnym momencie wszystkie w długich podskokach udały się na wzgórze a nas pożegnał przepiękny, ognisty zachód słońca.
0 komentarzy
Funkcja trackback/Funkcja pingback