Z lekkim poślizgiem chcę Wam opowiedzieć o wycieczce na północ Wybrzeżem Zachodzącego Słońca (ang. Sunset Coast). Zaczęło się, jak to często bywa, niewinnie. Po tradycyjnej polskiej Wigilii postanowiliśmy spędzić Boże Narodzenie w duchu tradycji australijskiej.
Boże Narodzenie
Rano spakowaliśmy stroje kąpielowe, ręczniki, krem do opalania i prowiant; czapki na głowy, okulary na nosy i ruszyliśmy na pobliską plażę. Dzień był piękny, słoneczny, niebo bezchmurne, a ocean niesamowicie spokojny. Kołysał się tylko lekko, lecz nie pieniły się żadne fale. W raju surferów to rzadki widok. Parkingi przy plaży były już dość pełne, ale udało nam się zaparkować w cieniu lichego eukaliptusa (aus. gum tree). Przy plaży, na zadbanych trawnikach, ławkach, w altankach i w cieniu drzew siedziało dużo ludzi. Całymi rodzinami świętowali, rozdawali sobie prezenty, grillowali, grali w piłkę i pływali. Atmosfera daleka była od uroczystej czy poważnej – imprezowicze ubrani byli w stroje kąpielowe lub szorty i T-shirty, jedzenie serwowali w jednorazowych naczyniach a wino pili z plastikowych kieliszków. Krótko mówiąc – leniuchowali pod palemką. Usiedliśmy w jednej z altanek i sączyliśmy lemoniadę obserwując parę Australijczyków wieszających łańcuchy i bombki na sąsiedniej altance. Atmosfera była prawdziwie świąteczna!
Popływaliśmy chwilę i plażą wróciliśmy do samochodu. Słońce było tak ostre, że dla bezpieczeństwa włożyłam lekką koszulę z długim rękawem – o oparzenie tutaj nie trudno. Było dopiero koło południa, więc postanowiliśmy przejechać się kawałek drogą biegnącą wzdłuż wybrzeża, aby zobaczyć inne plaże i poobserwować jak inni ludzie świętują Boże Narodzenie. Po drodze zatrzymaliśmy się na plaży w turystycznej miejscowości Scarborough z ogromnym hotelem. Zwykle jest tam sielniejszy wiatr niż w innych miejscowościach i dlatego przyciąga surferów. Chyba też ten wiatr był powodem tego, że na plaży było niewiele osób mimo święta. Jeszcze kawałeczek na północ i trafiliśmy na plażę w Trigg. Kolejny raz zaparło mi dech w piersiach – widok z klifów był przepiękny! Jeszcze nigdy nie widziałam tak krystalicznie czystej, turkusowej wody. Myślałam, że takie widoki produkuje się w photoshopie, a tu taki widok był na żywo. W Trigg przy plaży znajduje się niewielka, lecz dość ciekawa wysepka. W zatoczce obok wyspy zauważyłam nurkujących ludzi (ang. snorkelling – tylko w maskach i z rurkami). Wygrzebałam z torebki okularki i wskoczyłam do wody głębokiej zaledwie do pasa. Nabrałam powietrza, zanurzyłam głowę i… Ach! Kolejny piękny widok – zatoka pełna była kolorowych ryb, które pływały wśród kamieni i wodorostów całymi ławicami. Niebieskie i szare w białe kropki, czarne w żółte paski, okrągłe, podłużne, duże i małe. Spędziłam co najmniej pół godziny ścigając te cuda, które wcale się nie bały i podpływały na wyciągnięcie ręki.
Na północ
Po krótkim odpoczynku ruszyliśmy dalej. Po lewej stronie niezmiennie towarzyszył nam mieniący się w słońcu ocean a po prawej niewielkie osady – zwykle osiedla nowowybudowanych domków jednorodzinnych. Powzięliśmy sobie za zadanie dotrzeć do Yanchep – ostatniej dzielnicy Perth oddalonej o 70 km od centrum miasta. Im dalej na północ, tym domów było coraz mniej. Niektóre schowane były w przydrożnym buszu, otoczone ogromnymi ogrodami. Dojeżdżając do Yanchep z daleka zauważyliśmy ogromny kamienny posąg Neptuna władczo spoglądającego ze wzgórza. Gdy podjechaliśmy bliżej, trafiliśmy do opuszczonego parku przy porcie. Wyglądało na to, że ładny park z wieloma kamiennymi rzeźbami stworzeń morskich został zaniedbany i zamknięty. Wkradliśmy się przez dziurę w płocie, lecz nie starczyło nam odwagi, żeby wejść na wzórze – ścieżka była zdecydowanie zbyt piaszczysta, zarośnięta i nasłoneczniona… Woleliśmy nie spotkać się oko w oko z jadowitym wężem.
Dalej skierowaliśmy się w stronę wybrzeża za znakiem Yanchep Lagoon. Wow!!! Kolejny raz mnie zatkało, to był zdecydowanie gwóźdź dzisiejszego programu. Z klifu, na którym staliśmy, w lewo i w prawo rozciągał się wspaniały widok na lagunę. Zatoki z płytką, turkusową wodą chronione tu są przed silnymi prądami oceanu i sprzyjają nurkowaniu. Na bielutkiej plaży opalało się trochę ludzi, ale było ich zaskakująco niewielu jak na tak piękne miejsce. Za to kocham Australię – najpiękniejsze miejsca są tu zwykle puste! Można się nimi nacieszyć w ciszy i spokoju.
Zostawiamy lagunę, bo chcemy jeszcze sprawdzić co znajduje się za miastem. Mijamy malutką miejscowość Two Rocks (dwie skały) i ostatnie domy i kierujemy się na Geraldton – miasto oddalone o ok. 400km od Perth. Jedziemy prostą drogą, wokół tylko spokojny australijski busz – niskie rośliny i krzewy, czasem drzewa. Przejeżdżamy kilka kilometrów – na Geraldton nie starcza nam czasu, więc zawracamy. Było to krótkie, lecz niesamowite doświadczenie znaleźć się w takiej głuszy. W drodze powrotnej nasz samochód głośno jadący po porowatej nawierzchni spłoszył ogromne stado różowych kakadu siedzących na drzewie przy drodze i znaleźliśmy się w samym środku przerażonej, wrzeszczącej bandy tych pięknych ptaków. Co za dzień!!!
Scarborough
Trigg
Yanchep
Za miastem
Och… raj na ziemi… Od dzisiaj biorę się za naukę języka :p
Patrzę za okno na tą szarą rzeczywistość i na twoje zdjęcia…
Przyznaję, zazdroszczę 😉
Piękna świąteczna aura! 😆 na pewno się kiedyś wybierzemy☺
Zachęcam do odwiedzenia Australii!