Czwartek, 31.10.2013
Wstajemy o 9:00, jemy marne hotelowe śniadanie i wychodzimy na patio obdzwonić wszystkich wybranych ogłoszeniodawców. Jedno ogłoszenie jest już nieaktualne, jedno z biura nieruchomości, trzecie od osoby prywatnej – bingo! Umawiamy się na obejrzenie mieszkania za godzinę. Łapiemy taksówkę i po 15 minutach wysiadamy w dzielnicy Wembley. W sąsiedztwie stoją domy i niskie bloki. Wchodzimy w małe, ogrodzone osiedle dwupiętrowych bloczków. Z oddali macha do nas starsza pani – Maggie. Wita nas uśmiechem i mówi „Welcome to Australia!” Prowadzi nas przez trawniki i parking do mieszkania na parterze z wejściem od ogrodu. Mieszkanie jest ładne, czyste, przestronne. Salon z kuchnią, sypialnia, łazienka, umeblowane – około 40m2. Podoba nam się, bierzemy! Nic lepszego, albo w ogóle nic, nie znajdziemy w tak krótkim czasie – jutro rano musimy opuścić hostel z bagażami. Omawiamy szczegóły z Maggie, po czym ona zabiera nas samochodem do najbliższego centrum, gdzie znajduje się bank. Chcemy wymienić pieniądze i od razu zapłacić za miesiąc z góry. Od razu zakładamy konto, obsługuje nas sympatyczna Niemka. Rozliczamy się z Maggie i ustalamy termin przeprowadzki na jutro rano. Później Maggie opowiada nam, że jest aktorką i malarką – większą część swojej kariery zawodowej przepracowała jako aktorka a teraz jej obrazy można oglądać w galerii w Perth. Obrazy przedstawiają lokalne krajobrazy. Właścicielka mieszkania podrzuca nas do centrum dzielnicy Subiaco skąd możemy złapać pociąg do centrum, ale my kupujemy mapę i wracamy piechotą. Chodzenie po mieście nie jest takie łatwe, ponieważ większość ulic nie ma znaku z nazwą, brakuje ich nawet na skrzyżowaniach, ale gdy tylko zatrzymujemy się aby spojrzeć na mapę, przechodnie pytają czy potrzebujemy pomocy, wskazują nam drogę i wdają się w krótką pogawędkę (dziwne, o pomoc nie trzeba nawet prosić!). Maszerujemy w słońcu, jest wietrznie, pogoda jest przyjemna, aż tu nagle… Tfu! Obsiadają nas natarczywe muchy – siadają na twarzy, włażą do oczu, uszu, ust. Co to ma być?! Opędzamy się, ale one podążają za nami całą drogę.
Po krótkiej wizycie w hostelu wychodzimy znowu na miasto trochę pozwiedzać. Jest już ciemno, idziemy w stronę centrum, jest Halloween. Im bliżej centrum, tym więcej ludzi na ulicach. Nie ma sklepów, ale mijamy wiele restauracji, klubów i kawiarni tętniących życiem. Na ulicach mijają nas ludzie różnych narodowości – głównie Chińczycy i Japończycy. Po lewej stronie zauważamy grę świateł – wchodzimy po schodach aby znaleźć się na pięknym placu pomiędzy teatrem, ogromną, nowoczesną biblioteką, muzeum i galerią. Plac ma formę greckiego teatru na wolnym powietrzu. Na stopniach siedzą ludzie i oglądają pokaz animacji na ogromnym telebimie. Dołączamy do nich siadając na ławce na samej górze. Niektórzy leżą na dmuchanych fotelach. Jest spokojnie, kulturalnie. Widzowie są w różnym wieku i różnych narodowości, słychać szum głosów, miejsce tętni życiem.
Wchodzimy do biblioteki, gdzie w ciągu 10 minut zostajemy zarejestrowani i otrzymujemy karty czytelnika. Można tu skorzystać z darmowego dostępu do Internetu, jest galeria, kawiarnia i księgarnia z używanymi książkami. Budynek robi wrażenie. Po wyjściu idziemy jeszcze spacerem do samego centrum aby kupić coś na kolację. Wstępujemy do sklepu azjatyckiego z nadzieją kupienia taniego makaronu, ale żaden produkt nie ma etykiety po angielsku, więc wychodzimy z pustymi rękami. Nocne spacery są bardzo przyjemne, jest ciepło, bezpiecznie, nie ma pijanych ani agresywnych ludzi, którzy by zaczepiali przechodniów. Wracamy do hostelu, jemy kolację i przygotowujemy się do jutrzejszej przeprowadzki.
0 komentarzy