„»Biali komunikują się okiem do oka. My komunikujemy się sercem do serca i umysłem do umysłu. W ten sposób możesz usłyszeć wewnętrzny głos człowieka, jego duszę« – mówią. Kiedy więc rozmawiają, są niezrozumiali przez swój rzekomy lęk. Gdy rozmawiają, siedzą obok siebie wcale nie twarzą w twarz, tylko ramię w ramię, i patrzą gdzieś w dal, jakby horyzont miał być trzecim uczestnikiem ich dyskusji. Prawie cały czas trwa milczenie, rozmowa w większości wypełniona jest ciszą. Cisza pomiędzy pytaniem a odpowiedzią może trwać dłużej aniżeli sama odpowiedź.”
Tak poetycznie napisane książki nie zdarzają się często. Autor to wirtuoz pióra, artysta, który maluje ludzi i krajobrazy nie farbą, lecz słowem. W „Niewidzialnych” z kunsztem wtajemnicza nas w zupełnie obcy, odległy świat Aborygenów. Świat zamknięty. Świat, o którym nie mówi się w Australii. Nie w taki sposób. Nie jak obserwator, który dostrzega najmniejszy szczegół, każdy zapach, odruch i unoszącą się w powietrzu emocję. Nie jak biały człowiek opisujący odmienność czarnego. Są w Australii książki pisane przez Aborygenów ale nie znalazłam jeszcze publikacji zapoznających „najeźćców” ze światem i kulturą rdzennych mieszkańców. To tabu. Bo przecież potwierdziłoby to fakt, że jesteśmy inni. A w Australii wszyscy są równi (co ma znaczyć również, że tacy sami). Od ponad ośmiu lat mieszkam w Australii a o Aborygenach nie nauczyłam się nic. O nich się po prostu nie mówi. Trudno dowiedzieć się czegokolwiek o ich bogatej kulturze, wierzeniach i ekscentrycznym sposobie bycia. Autor uchyla nam drzwi do tego świata okrytego mgiełką tajemnicy i tabu. Pisze jak jest. Jak zapiera dech w piersiach, to pisze. Jak jest brzydko i beznadziejnie – też. Za wgląd w świat ludzi, którzy są moimi sąsiadami i za przepięknie napisaną książkę jestem wdzięczna autorowi. Jego słowa sprawiły, że miałam gęsią skórkę (takie skrzywienie filologa). „Niewidzialni” to zbiór opowiadań o przygodach i ludziach napotkanych podczas podróży po Australii. Głównie po jej bezlitosnym, rażącym słońcem wnętrzu. Nie znajdziecie tu nic o wielokulturowym, tętniącym życiem Melbourne czy ikonach Sydney fotografowanych przez miliony turystów. W „Niewidzialnych” przed oczami stanie wam zagracone podwórko rozpadającego się domu na placu otoczonym buszem. Z materacem w samym jego środku. Będą tam kury, parchate psy dingo i ludzie w ciszy patrzący w dal.
Tak Mateusz Marczewski opisuje spotkanie z Aborygenem o imieniu Paddy – malarzem:
Jego i mnie łączył stolik, świt i muzyka, która grała z kosza na śmieci. Nic więcej. Jego życie zaczynało się tam, gdzie moje się kończyło, nasze światy stykały się ze sobą, nigdy się nie przenikając. Szklana szyba, zimna, gładka powierzchnia. Jego była pylista ziemia, półmartwa zieleń ciągnąca się po horyzont. Nie chciał rozmawiać z nikim obcym. Wolał siedzieć i patrzeć przed siebie. Coś tliło się w jego oczach, z jakiegoś powodu łzawiły, gdy słuchał pieśni, których dawno się nie wykonuje, może właśnie to, może poczucie, że mój kolor skóry jest winny temu wszystkiemu, może te światła na wzgórzach, miasta, które przypełzły tu taborami i rozbiły się, rozciągając moc swojej destrukcji daleko poza swoje rogatki, może to nas łączyło. Paddy widział te światła, Paddy mieszkał w mieście, malował i przeżuwał w ten sposób koniec pewnego świata, z pełną świadomością. Bez sprzeciwu, bez gniewu, pił, malował i przynosił obrazy do Coco. Coco sprzedawał to obrazy dalej na drugą stronę zimnej szyby, która dzieliła nasze kultury. Był bramą, przejściem do tego innego świata.
Z kolejnego fragmentu dowiadujemy się dlaczego Aborygeni żyją krócej niż Australijczycy:
Wiesz, że kiedyś analizowano, dlaczego służby medyczne, które im pomagają, mają taką małą skuteczność w leczeniu chorych? Okazało się, że lekarze odwiedzający wioski w trakcie wizyty zadawali badanym rutynowe pytania, na które Aborygeni przeważnie nie odpowiadali. Lekarz pytał na przykład: „Czy jak kaszlesz, boli cię w górnej części klatki piersiowej, czy w dolnej?” Kiedy pacjent milczał, lekarz zadawał następne pytanie, zakładając, że chory nie umie określić miejsca bólu. Po kilku pytaniach zwykle stawiał diagnozę, która po pewnym czasie okazywała się niewłaściwa. Leczenie więc nie pomagało. A wiesz dlaczego oni milczeli? Bo w ich kręgu kulturowym milczenie jest elementem rozmowy. To, że milczy, nie znaczy, że nie wie. On po prostu milczy, bo zbiera się w sobie do odpowiedzi. A my parosekundową ciszę uznajemy za objaw niewiedzy. I wiesz co jeszcze? Przyciśnięci zawsze odpowiadają „tak”. Bo zwykle nie rozumieją co się do nich mówi, znają słabo angielski. Boją się do tego przyznać. Dlatego mówienie „tak” uważają za bezpieczniejsze. A poza tym, istnieje wykształcone przez lata przekonanie, że białemu nie mówi się „nie”. Dlatego między innymi tak trudno obniżyć ich wysoką śmiertelność.
Na koniec zostawię Was z cytatem do przemyślenia…
„A może właśnie tak musi być, że błądzimy i ta nasza poplątana droga jest w istocie prostą ścieżką ku czemuś – mówi pewnego razu. – Ścieżki w buszu nigdy nie są proste. To plątanina, slalom, wijące się szlaki. Ale kiedy wejdziesz na wzgórze, możesz dostrzec, jak z dystansu na pozór poplątany szlak zamienia się w drogę. Biegnącą dokładnie od-do. Więc kształt tej ścieżki nie ma znaczenia. I tak pociąga nas jedynie to, co jest na końcu. Zresztą żeby iść, nie musisz się wcale przemieszczać. Wiedziałeś o tym? Świat jest very strange – stwierdza. – Very strange” – powtarza i słowo „strange” przeciąga, jakby dziwność tego świata była niezmierzona.
Żródło zdjęcia.
0 komentarzy